Imię, nazwisko, przydomek etc: Rafael Grammer
Wiek: 21 lat
Wygląd: Tak jak Yusei Fudo
Rodzime miasto/Miasto startu i region: Canalave / Veilstone Sinnoh
Charakter postaci*:Rafael jest osoba bardzo wytrwałą, a zarazem sentymentalną. Denerwuje się kiedy ktoś obala jego argumenty, nawet jeśli są błędne. Ma wielkie serce, potrafi zrozumieć zarówno przyjaciół jak i wrogów. Z natury jest samotnikiem, lubi chadzać własnymi ścieżkami, nie przeraża go nadmiar pracy. Nie znosi krętactwa, ani chamstwa. Jest wybitnym indywidualistą, wszystko chce robić po swojemu. Ma cechy przywódcy. Niechętnie podporządkowuje się poleceniom innych. Jego silna wola i nieustępliwość pozwalają mu zjednać sobie zwolenników jak i przeciwników.
Historia:
Miała to by ich ostatnia misja. Misja, po której wszystko miało się zakończyć. Po całej tej akcji mieli rozpocząć nowe życie, jako całkiem inne osoby. Niestety nie wszystko poszło po ich myśli...
- Gotowa na naszą ostatnią wyprawę? - zapytał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o czarnych niczym noc włosach i przenikliwym spojrzeniu pary oczu w tym samym kolorze. Ubrany był w czarne buty i spodnie, a także czarną kurtkę ze srebrnymi elementami na klatce piersiowej. Na dłoniach miał czarne rękawice, które nosił praktycznie zawsze.
- Jak nigdy. - odpowiedziała mu blond włosa dziewczyna o błękitnych oczach ubrana w pomarańczowy kombinezon. Obydwoje sprawdzili jeszcze cały swój ekwipunek, by nic nie przeszkodziło im w pomyślnym zakończeniu misji. Gdy sprawdzili cały swój sprzęt spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami. Byli gotowi do wykonania zadania. Dziewczyna wyciągnęła z plecaka mały super-komputer, który uruchomiła i otworzyła na nim plany jakiegoś budynku, a raczej jednego wielkiego kompleksu budynków w kształcie kopuły i połączonych naziemnymi przejściami.
- Zadania jest banalnie proste, a oto plan. Zakradamy się od północy eliminując wszystkich przeciwników bez zbędnego hałasu. Nie trzeba by wszyscy wiedzieli, że tu jesteśmy. Kiedy znajdziemy się tuż nad centralnym budynkiem, za pomocą lin opuścimy się na dach i za pomocą przyssawek zejdziemy po jego powierzchni na tyły kompleksu. - wodziła palcem po mapie znajdującej się na ekranie - Dalej też nie powinno być większego problemu. Sprawdziłam wszystko i... Nie wygląda na to, by mieli jakąś super armię na straży, co mnie niezmiernie dziwi jak na ich główną bazę.
- Może to pułapka? - zapytał mężczyzna, którego twarz była poznaczona licznymi bliznami i nie miał za bardzo ochoty na kolejne pamiątki.
- Pułapka? Kiedyś mówiłeś, że to ja jestem zbyt ostrożna, a teraz to ty się boisz. - zadrwiła z niego.
- Dobra Carrie, ale przypominam ci kto nas wplątał w całą misję ratowania profesora Bernarda Shybkowa i całą tą maskaradę, za którą o mało co nie przypłaciłem życiem. - odparł nieco urażony uwagą swojej partnerki. Ta spojrzała na niego znacząco, po czym kontynuowała.
- Kiedy już znajdziemy się na ziemi udamy się prosto do drzwi. Zasada ta sama co zwykle. Kiedy dostaniemy się do środka to już będzie praktycznie koniec misji. Wchodzimy do środka, rozwalamy wrogów przemieszczając się od drzwi do drzwi, a na koniec zabieramy dane i wynosimy się stąd. Jakieś pytania Rio? - podsumowała swoją wypowiedź Carrie zamykając komputer i umieszczając go z powrotem w plecaku.
- Kończmy to. - skwitował Rio i dobył broni i zamontował tłumik, jeszcze raz sprawdził cały swój arsenał, a kiedy był już w 100% gotowy ruszył ostrożnie przed siebie. Przedzierali się przez dosyć duże zarośla znajdujące się w tropikalnym lesie, przez który wędrowali. Przez całą drogę nie wydarzyło się nic nieprzyjemnego, a Rio był zmuszony jedynie do jednego strzału, którym wyeliminował przeciwnika. W końcu dotarli na miejsce. Facet schował broń i wyciągnął linę, którą zaczął przymocowywać do drzewa. Kiedy był już gotowy i miał schodzić zwrócił się do towarzyszki.
- Coś za łatwo nam idzie. Mam złe przeczucia.
- Przestań pajacować, to nasza ostatnia misja rozumiesz? Ostatnia. A potem czekają nas długie wakacje. - próbowała go zmotywować Carrie.
- Miejmy nadzieję. - westchnął Rio i zaczął powoli schodzić w dół, a zaraz za nim zaczęła schodzić Carrie. Bez żadnych problemów znaleźli się na dachu, a potem za pomocą przyssawek zeszli po jednej ze ścian. Rio cały czas miał złe przeczucia, co do ciszy, jaka panowała wokół. Jego zdaniem było zdecydowanie za cicho. Ukrywając się za różnymi kontenerami i beczkami rozmieszczonymi na terenie kompleksu, dotarli w pobliże głównego wejścia. Tam stała dwójka strażników, a obok nich ich pokemony. Rio gestykulując dał znak Carrie jaki ma plan działania, który musiał szybko ulec zmianie, gdyż obok dwójki strażników pojawiły się kolejne dwie osoby z patrolu coś mówiąc do strażników.
- Ja biorę na siebie tą dwójkę, ty zajmij się tamtymi. - powiedział półszeptem i sięgnął za pas wyciągając pokeball, który powiększył do normalnych rozmiarów. Zwinnie niczym koty, skrywając się za kolejnymi kontenerami, obeszli budynek i znaleźli się po jego drugiej stronie. Spojrzeli jeszcze na siebie i kiwnęli głowami na znak gotowości do akcji. Wyskoczyli z kryjówki jak z procy.
- Weavile, użyj ice puncha na Torterrę! - krzyknął Rio rzucając pokeball z pokemonem tuż przed trawiastego żółwia, a następnie sam runął na swoich przeciwników. Carrie także skorzystała ze swojego pokemona, którym był Metagross. Kolos take downem powalił na ziemię drugiego pokemona przeciwników, a dziewczyna w mig uwinęła się z przeciwnikami rażąc ich prądem paralizatora. Rio wybrał nieco bardziej brutalny sposób walki i zadając kilka celnych ciosów w twarz powalił najpierw jednego, a potem drugiego. Gdy było już po wszystkim, strząsną kurz z kurtki i zwrócił się do partnerki:
- Ja zajmę się ciałami, a ty otwórz drzwi.
Dostęp do centralnego budynku był potężnymi, tytanowymi drzwiami, które były zabezpieczone skomplikowanymi kodami. Dla Carrie nie był to jednak żaden problem, gdyż łamanie zabezpieczeń to był dla niej chleb powszedni. Wkrótce drzwi kompleksu stanęły otworem, a strażnicy zostali odciągnięci na bok i związani przez Ria, który zawrócił ich pokemony do pokeballi, aby nie przyciągały zbędnej uwagi swoim bezwładnym leżeniem. Do przejścia został im tylko ostatni etap, który prowadził ich do ostatecznej wolności od pracodawcy. Carrie zawróciła swojego pokemona, a Weavile otrzymał polecenie rozejrzenia się po całym terenie i sprawdzenia, co się dzieje wokół pozostałych budynków. Oni zaś dobyli broni i ruszyli w głąb budynku. Bez większego problemu przedostali się przez pierwsze piętro napotykając na swojej drodze tylko jednego przeciwnika, który został z łatwością wyeliminowany. Kolejne drzwi także nie były jakoś specjalnie strzeżone skomplikowanymi kodami, co coraz bardziej zaczęło się nie podobać Rio'wi. W końcu dostali się do centralnego punktu budynku, w którym znajdował sie ich cel.
- Dobra, zabieraj te dane i zmywajmy się stąd, coraz bardziej zaczyna mi się to wszystko nie podobać. Coś zbyt łatwo nam poszło. Praktycznie żadnej ochrony, a ci, co tutaj byli to są gorsi od najsłabszych członków IV korpusu, do którego uczęszczałem. - rzekł nie tyle zdenerwowany, co zaniepokojony całą sytuacją. Carrie spojrzała na niego i zabrała się do roboty. Po chwili dane były już na jej nośniku danych, gdy nagle włączył się alarm.
- Cholera! To pułapka! Musimy natychmiast uciekać! - wrzasnął Rio, po czym wyciągnął broń i pędząc przodem oczyszczał całą drogę z przeciwników, którzy nagle wyrośli jak spod ziemi. W jednej z dłuższych wymian ognia został postrzelony, a jego ramię przedziurawione na wylot. Ból był okropny, ale starał się teraz o tym nie myśleć, gdyż nie było na to czasu. Udało im się przedostać do wyjścia, a gdy nieco bardziej się rozluźnili i stracili czujność wokół nich zaroiło się od uzbrojonych po zęby strażników, którzy celowali w nich ciężkim sprzętem. Gdzieś z zewnątrz dobiegły go oklaski, a kilka chwil później z plutonu żołnierzy wyłonił się wysoki facet, spoglądając srogo na pojmanych.
- Brawo! Wiele razy wchodziłeś nam w drogę, ale tym razem nie udało ci się pokrzyżować naszych planów. To koniec Rio, przegrałeś! - zadrwił mężczyzna zacierając ręce. Rio rozglądał się sie na boki szukając wyjścia z tej tragicznej sytuacji. Jedne, co zdołał zauważyć to Abra, psychiczny pokemon znajdujący się niestety zbyt daleko, aby ucieczka z jego pomocą mogła się udać. Mężczyzna wpadł jednak na inny pomysł. Wyrwał z rąk Carrie dysk z danymi i rzucił go w kierunku pokemona.
- Znajdź Rafaela Grammera i mu to przekaż! - krzyknął w kierunku pokemona, który jakby czuł, że coś jest nie tak spełnił prośbę i teleportował się z tego miejsca. Sam mężczyzna przypłacił tą brawurową akcję przestrzelonymi kolanami.
*
W domu rozległ się sygnał telefonu. Rafael nie miał za nic ochoty z nikim rozmawiać, ani tym bardziej gdzieś wychodzić toteż nie odbierał. Sygnał jednak nie ustawał, a osoba, która telefonowała nie dawała za wygraną.
- Zetro możesz odebrać? - zapytał Rafael swojego lokaja, który z wielka pokorą podszedł do telefonu i odebrał go. Przez chwilę nic nie mówił, ale jego twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów. Był biały jak papier, a gdy rozmówca skończył mówić lokaj odłożył słuchawkę i z przerażoną miną spojrzał na szesnastoletniego chłopaka.
- Paniczu, mam złe wieści. - rzekł do Rafaela, który odwrócił się na fotelu w jego stronę i spojrzał na niego pytającym wzrokiem - Twoi rodzice... zaginęli.
~*~
- Ciekawe kto to jest? - zapytała pewna dosyć wysoka, blondwłosa dziewczyna, która wraz z koleżanką stała obok innego chłopaka, który nie wyglądał ani na osiłka, czy głupka, ani też na przemiłą osobę.
- W krótce się przekonamy. - rzucił chłopak spoglądając na Rafaela. W tym momencie ich wzrok się skrzyżował...
Starter: Torchic
Lubiane/nielubiane typy: Dragon, Ground, Water / -
Dodatkowy Ekwipunek: -
Cele postaci: Zależy od tego jak się historia rozwinie.
Prośby: Sorry za błędy, ale nie chciało mi się sprawdzać w wordzie :DTo raz, a dwa to nie zaczynaj historii jak na razie, dopóki nie pogadamy na ten temat. Co nieco muszę ci powiedzieć, a to będzie miało jakieś znaczenie. Poprzednia historia do tego wątku była lepsza, ale cóż, zaginęła.